Irena ma 52 lata. Kobieta zadbana, zawsze elegancka, o wyrazistym spojrzeniu. Zawsze budziła respekt – także mój. Gdy pojawiała się w naszym mieszkaniu, nagle wszystko robiło się pod linijkę. Garnki błyszczały, Ania zmieniała ton głosu na grzeczniejszy, a ja… cóż, starałem się znikać w tle.
Ale ostatnio coś się zmieniło. Częściej zaczęła wpadać „na chwilę”. Zostawała na kawę, czasem na kolację. Gdy Ania wychodziła do pracy wcześniej niż ja – Irena zostawała jeszcze, niby żeby pomóc z czymś w mieszkaniu.
Pamiętam dokładnie ten pierwszy moment, który wywołał u mnie niepokój. Robiłem sobie śniadanie, ona siedziała przy stole w szlafroku Ani.
– „Wiesz, Jacek” – powiedziała nagle, zupełnie nieoczekiwanie – „szkoda, że mój mąż nie był taki jak ty. Może nie uciekłby ode mnie dwadzieścia lat temu.”
Zatkało mnie. Uśmiechnąłem się nerwowo, próbując zbyć jej słowa żartem. Ale ona nie żartowała. Spojrzała mi prosto w oczy, z tym swoim przenikliwym, niemal hipnotyzującym spojrzeniem.
Od tego dnia wszystko zaczęło się zmieniać. I to bardzo szybko.
– „Zasługujesz na coś więcej niż wiecznie zmęczona Ania” – szepnęła któregoś dnia, kładąc dłoń na moim ramieniu, dłużej, niż wypadało.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czułem, że wchodzę na bardzo niebezpieczne terytorium. Ale… coś mnie przyciągało. Może ciekawość, może podświadoma fascynacja. Może głupota.
To był dopiero początek.
Granica została przekroczona
Od tamtej chwili relacja z Ireną zaczęła przyjmować dziwny, niepokojący obrót. Starałem się unikać sytuacji, w których zostawalibyśmy sami, ale ona jakby celowo je prowokowała. Pojawiała się bez zapowiedzi, przynosiła „domowe obiadki” albo twierdziła, że musi coś pilnie przekazać Ani, choć wiedziała, że żona jest jeszcze w pracy.
Pewnego popołudnia przyszedłem do domu wcześniej z pracy – bolała mnie głowa. Irena już tam była.
– „Och, biedaku, wyglądasz okropnie” – powiedziała, siadając blisko mnie na kanapie. – „Usiądź, przyniosę ci coś chłodnego na czoło.”
Zanim zdążyłem zaprotestować, wróciła z mokrą ściereczką, usiadła znowu obok i delikatnie zaczęła przykładać ją do mojego czoła. Czułem się nieswojo. To było zbyt intymne. Ale… pozwoliłem jej. I chyba to był moment, w którym popełniłem pierwszy prawdziwy błąd – nie przerwałem tego.
Kilka dni później, gdy Ania wyjechała służbowo na dwie noce, Irena pojawiła się z winem.
– „Przecież nie będziesz sam siedział” – powiedziała z uśmiechem. – „Wypijmy za waszą miłość, skoro jej dzisiaj nie ma.”
Zgodziłem się. Jeden kieliszek. Potem drugi. Rozmowa zeszła na temat mojej relacji z Anią. Irena słuchała uważnie, zadawała pytania, pokazywała zrozumienie. A potem nagle… zbliżyła się.
– „Zawsze wiedziałam, że jesteś zbyt dobry, żeby ona cię doceniła” – szepnęła. – „A ja… ja bym nigdy cię nie zaniedbała.”
Zanim zrozumiałem, co się dzieje, pocałowała mnie. Najpierw delikatnie, potem już bez zahamowań. Zamarłem. Chciałem ją odepchnąć. Naprawdę chciałem. Ale… nie zrobiłem tego.
Nie potrafię tego wytłumaczyć. Może to był moment słabości, może po prostu byłem idiotą. Ale tego wieczoru granica została przekroczona.
Następnego dnia, patrząc na siebie w lustrze, czułem wstyd. Ogromny. Wiedziałem, że zrobiłem coś, czego nie da się już cofnąć. A Irena? Jakby nic się nie stało. Zadzwoniła, zostawiła wiadomość:
– „Było pięknie. Tylko proszę… nie mów Ani. To nasz sekret.”
I od tamtej pory ten „sekret” wisiał nade mną jak ciemna chmura. Nie mogłem spojrzeć Ani w oczy. Nie mogłem też powiedzieć o tym nikomu. Nawet najlepszemu przyjacielowi.
Życie w cieniu sekretu
Od tamtej nocy nic już nie było normalne. Każdy poranek zaczynałem z ciężarem na piersi. Udawałem przed Anią, że wszystko gra, że jestem tym samym Jackiem co zawsze. Ale w środku czułem się jak zdrajca. I nie tylko dlatego, że zdradziłem żonę — zdradziłem też samego siebie.
Irena udawała, że nic się nie stało. Zachowywała się jak wcześniej: czasem wpadała, czasem dzwoniła z pytaniem, czy „czegoś nie potrzeba”. Ale za każdym razem, gdy byliśmy sami, w jej oczach widziałem więcej. Coś jak pewność siebie, kontrolę. A może nawet coś gorszego — satysfakcję.
– „Tylko nie rób z tego dramatu, Jacek” – powiedziała kiedyś, gdy wyraźnie unikałem jej wzroku. – „Obojgu nam to było potrzebne. I nikt nie musi o tym wiedzieć.”
Ale ja wiedziałem. I to mi wystarczyło, żeby zacząć się rozpadać.
Zacząłem gorzej sypiać. Praca szła coraz trudniej. Przestałem spotykać się z przyjaciółmi, nie odbierałem telefonów. Jeden z nich – Paweł – dopytywał, czy wszystko w porządku, ale nie potrafiłem nic powiedzieć. Bo co miałbym powiedzieć?
„Hej, Paweł, zdradziłem Anię z jej matką. A potem żyłem dalej, jak gdyby nigdy nic.”
Nie. Nie umiałem wypowiedzieć tych słów na głos. Nawet w myślach mnie przerażały.
Najgorsze było to, że Ania niczego się nie domyślała. Wręcz przeciwnie — w ostatnich tygodniach jakby bardziej się starała. Kupowała drobiazgi, mówiła czułe rzeczy. A ja… oddalałem się od niej coraz bardziej.
Czasami chciałem po prostu wszystko wyznać. Powiedzieć prawdę, nawet jeśli miałoby to zniszczyć nasze małżeństwo. Ale zaraz potem przypominałem sobie spojrzenie Ireny. Jej słowa. Jej uśmiech.
Ten sekret jest jak trucizna. Powoli rozkłada mnie od środka.
Nie wiem, jak długo to jeszcze wytrzymam. Wiem tylko jedno: nigdy wcześniej nie czułem się tak bardzo samotny. I chyba nigdy nie przestanę się bać, że pewnego dnia prawda i tak wyjdzie na jaw.
I wtedy… wszystko się zawali.
Jeśli to czytasz i czujesz, że robisz coś, co wymyka się spod kontroli — przerwij to. Nie brnij dalej. Nie popełnij mojego błędu.